Podczas debaty na odbywającym się w sobotę w Forum Klubów Gazety Polskiej Województwa Łódzkiego Przydacz odniósł się do sprawy rakiety, która w grudniu ub. roku spadła w lesie pod Bydgoszczą. Jak wyjaśnił do Pałacu Prezydenckiego dotarł wczoraj raport z Ministerstwa Obrony Narodowej w związku z tym zdarzeniem, przypomniał też, że Biuro Bezpieczeństwa Narodowego prowadzi działania mające na celu ustalenie jego okoliczności oraz faktu, że informacja o nim dotarła do przedstawicieli rządu i prezydenta z opóźnieniem.
"Przyłączam się do apeli o spokojne, konstruktywne podejście do spraw bezpieczeństwa. Są to naprawdę bardzo delikatne sprawy, często nie dość oczywiste, skomplikowane, więc musimy podchodzić do nich w sposób absolutnie precyzyjny. Stąd dość zachowawcze podejście Pałacu Prezydenckiego; należy najpierw prześledzić całość sytuacji, dogłębnie poznać przyczyny, a następnie podejmować decyzje i je komunikować" - wyjaśnił minister.
Zapewnił, że pośpiech nie jest wskazany w tym przypadku i sprawa zostanie z pewnością wyjaśniona, a informacje o niej przekazane opinii publicznej.
Jak wspomniał, w lutym był w Waszyngtonie, akurat w momencie, gdy chiński balon przemierzał przestrzeń powietrzną USA.
"Politycy amerykańscy nie oskarżali się wzajemnie - dlaczego ten balon wleciał i co tam robił. Była dyskusja, czy go zastrzelić, czy nie, ale kontekst polityczno-międzynarodowy był przez cały czas obecny. W tej sytuacji mam wrażenie, że polska opozycja koncentruje się na krytyce rządu, jakby kontekst wojny rosyjskiej na Ukrainie i rosyjskiej agresji był nieistotny, jakby dla nich ważniejszym wrogiem byli polscy generałowie, polskie wojsko, polscy przedstawiciele władzy, a nie agresywna polityka Kremla" - mówił Przydacz.
W opinii polityka im bardziej będziemy wzajemnie się kłócić, tym bardziej Rosjanie będą kontynuować swoją politykę, której efektem będzie dalsze osłabianie polskich zdolności obronnych.
Przydacz był także pytany o kwestie związane z polityką historyczną i różnym spojrzeniem na kwestie odpowiedzialności za II wojnę światową.
"Myślę, że strategia zafałszowania historii, rozmywania odpowiedzialności jest realizowana od lat 70. przez Niemców; że byli sobie jacyś naziści, którzy odpowiadali za wszelkie zbrodnie, ale właściwie byli bez narodowości. Jeśli mieli jakąś narodowość, była to narodowość państw podbitych. Były tworzone wielkie środowiska finansowane w ostatnich latach bardzo intensywnie, które miały obarczać Polaków. Ciągle przecież dyskutuje się o kolaborantach, a ucieka to, skąd wzięła się hekatomba II wojny światowej, kto za nią odpowiada" - podkreślił.
Jak zaznaczył minister, w czasie swoich podróży zagranicznych spotyka się z młodymi ludźmi, których świadomość historyczna odpowiedzialności za II wojnę światową jest bardzo mała. W jego opinii są oni karmieni przekonaniem, że Niemcy również byli dominowani przez nazistów.
"A przecież dla Polaków naziści to zawsze byli okupanci niemieccy czy hitlerowscy. Trzeba temu aktywnie przeciwdziałać, odkłamywać historię, bo za tym idzie kwestia odpowiedzialności finansowej. Po raz pierwszy od wielu lat rząd podnosi kwestię reparacji. To są sprawy niezamknięte, myślę, że w każdej z rodzin mamy krewnych bezpośrednio poszkodowanych w czasie wojny. Polska była największą ofiarą; 6 mln obywateli Rzeczypospolitej, w tym 3 mln pochodzenia żydowskiego" - zaznaczył.
Zdaniem ministra, "oczyszczanie historiografii" należy jednak rozpocząć od sytuacji w Polsce, gdzie "finanse płynące z Zachodu" trafiają do środowisk próbujących "rozmywać odpowiedzialność za II wojnę światową" - także w aspekcie finansowym.
Jeden z uczestników debaty zapytał prezydenckiego ministra o opinię na temat niedawnej wizyty prezydenta Francji Emanuela Macrona w Chinach.
"Widać, że nasi zachodni partnerzy z UE, zarówno Francja, jak i Niemcy, starają się szukać partnera gospodarczego i politycznego, z którym mogliby budować architekturę najpierw gospodarczą, a później także być może bezpieczeństwa w Europie, niekoniecznie widząc w tej roli Stany Zjednoczone. Prezydent Macron jeszcze wcześniej proponował tzw. autonomię strategiczną dla państw UE, która w gruncie rzeczy w rozumieniu naszych francuskich partnerów ogranicza się do delikatnego wypychania Amerykanów z Europy i tworzenia nowej struktury w oparciu o filary, które Angela Merkel widziała wcześniej w Moskwie, a teraz na zachodzie Europy są ciągoty, by poszukiwać nowego partnera w dalekiej Azji" - powiedział Przydacz.
Podkreślił też, że z perspektywy interesu bezpieczeństwa państwa polskiego takie "ciągoty" są nie do zaakceptowania.
"My prowadzimy politykę proatlantycką; pan prezydent mówił o tym ostatnio 1 maja, że jednym z naszych priorytetów prezydencji w UE w 2025 roku będzie polityka proatlantycka. Więcej Stanów Zjednoczonych w Europie to bezpieczniejsza Europa, zwłaszcza że za miedzą mamy agresywną Rosję. Kto dzisiaj pomaga nam na wschodniej flance NATO, kto pomaga Ukrainie? Stany Zjednoczone" - wyjaśnił.
Przydacz odniósł się również do postawy opozycji w tym względzie, podkreślając, że "do 2015 roku najpierw trzeba było zapytać, co myślą na Zachodzie"
"Nam nie zależy i nie zabiegamy o wysokie stanowiska gdzieś w Brukseli czy innych organizacjach tak, jak to robią oponenci rządu i pana prezydenta. Niestety, za te stanowiska często prowadzili taką politykę, która dla Polski często była niebezpieczna. Dziś tak już nie jest i mam nadzieję, że tak nie będzie" - dodał.
W debacie poświęconej rozwojowi regionu łódzkiego, obok Marcina Przydacza wzięli udział: posłanka Anna Milczanowska (PiS), wojewoda łódzki Karol Młynarczyk i marszałek woj. łódzkiego Grzegorz Schreiber.