Ekspert o wizerunku Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Po raz pierwszy w historii Polak znalazł się na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Misja Ignis, w której wziął udział Sławosz Uznański-Wiśniewski, miała być momentem przełomowym – nie tylko dla polskiego sektora kosmicznego, ale i dla popularyzacji nauki. Jednak, zdaniem niektórych, medialny przekaz zdominowały... pierogi. Sławosz Uznański-Wiśniewski po przylocie do Polski gościł w programie „Pytanie na śniadanie”, gdzie opowiadał o przeprowadzonych na ISS eksperymentach, ale także próbował pierogów, które zabrał ze sobą w kosmos. Miał ocenić, czy smakują inaczej niż na orbicie. Z pozoru sympatyczna ciekawostka stała się punktem zapalnym. Fala krytyki przelała się przez media społecznościowe. „Jestem załamany” – napisał fizyk i radny z Łomży Piotr Chmielewski. Z kolei dziennikarka Joanna Pinkwart uznała, że Sławosz Uznański-Wiśniewski ma bardzo kiepskich doradców medialno-wizerunkowych: - Nie eksperymenty będą zapamiętane, tylko pierogi. Czy medialna promocja misji faktycznie spłyca jej znaczenia? Czy w dzisiejszych czasach naukowiec powinien zachowywać dystans i powagę, czy raczej powinien umiejętnie poruszać się po popkulturowym gruncie? O tym rozmawiamy z dr. Krzysztofem Grzegorzewskim, medioznawcą z Uniwersytetu Łódzkiego.
Sławosz Uznański-Wiśniewski w ostatnich dniach mierzy się krytyką, szczególnie środowiska naukowego. Wiele osób uważa, że działania promocyjne wokół misji są nietrafione. Jak pan ocenia wizerunek medialny polskiego astronauty?
Uważam, że krytyczne komentarze są efektem pomieszania porządków. Czym innym jest realny dorobek naukowy i udział w misji kosmicznej, a czym innym obecność w mediach. To, że astronauta staje się osobą rozpoznawalną, a nawet celebrytą, jest naturalną konsekwencją jego wyjątkowej roli. Tak było z Gagarinem, czyli pierwszym człowiekiem w kosmosie, tak było z Hermaszewskim. Jurij Gagarin objeżdżał wszystkie kraje demoludów. W Polsce także się pojawił, co zresztą bardzo hucznie odnotowała polska kronika filmowa. Wtedy oczywiście nie mówiło się o kreowaniu wizerunku i marketingu, bo tego typu pojęcia po prostu w przestrzeni publicznej krajów komunistycznych nie istniały, ale bez wątpienia można byłoby je zastosować w odniesieniu właśnie do Gagarina, tak jak teraz do Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego.
Wielu ekspertów krytykuje działania promocyjne wokół misji, zarzucając ich spłycenie. Znany analityk danych nazwał astronautę "chodzącym memem".
Mnie drażnią te komentarze. Sławosz Uznański-Wiśniewski to człowiek, który osiągnął bardzo wiele, często bez większej pomocy polskiego państwa. Wyemigrował, zrobił karierę, zdobył tytuły, no i ostatecznie uczestniczył w badawczej misji kosmicznej. Owszem, jego obecność w mediach jest dziś intensywna, ale tak działa dzisiejsza mediosfera. Wszystko jest przegrzewane i każdy chce się ogrzać w ciepełku – to jest normalne. Mówi się, że ten czy inny celebryta, badacz, polityk staje się memem, nie zważając w ogóle na to, że my po prostu istniejemy w memicznej rzeczywistości, bo taka jest rzeczywistość medialna.
Poszło zwłaszcza o to, że mamy za dużo pierogów, a za mało nauki. Faktycznie testowanie pierogów w śniadaniówce szkodzi wizerunkowi polskiej misji Ignis?
Nie zgadzam się z tym. Media świecą światłem odbitym, ale to światło często jest spolaryzowane. Gdyby Sławosz Uznański-Wiśniewski mówił szczegółowo o badaniach naukowych, to po pierwsze byłoby ryzyko, że niektóre z tych badań nie powinny być ujawniane, a po drugie dla większości opinii publicznej to po prostu nie byłoby interesujące. W przekazach medialnych przebijają się głupstwa. Nie należy się dziwić, że przenikają do mediów tradycyjnych, bo one też muszą być tiktokowe.
Może w dzisiejszych czasach naukowiec powinien być celebrytą? Może to bardziej zainteresuje młodzież kosmosem niż wyjaśnianie eksperymentów?
W pewnym sensie tak. Kiedyś to nazywaliśmy popularyzacją nauki. I wtedy też nie wszystkim się to podobało. Weźmy taki przykład – program „Sonda”. Ludzie naprawdę płakali po śmierci Kurka i Kamińskiego. To była ogromna strata. A przecież oni się tam wygłupiali, przebierali, robili różne rzeczy, które dziś pewnie nazwalibyśmy infotainmentem. I też byli krytykowani. Że spłycają, że to niepoważne, że z nauki robią teatr. Ale to działało. Dzięki temu przyciągali ludzi. Widzowie to kochali. I do dziś wielu z nas do tych archiwalnych odcinków wraca.Bo prawda jest taka, że uproszczenie przekazu jest konieczne. Nie da się inaczej. Widz, słuchacz, odbiorca – musi dostać coś, co jest zrozumiałe. A jak chce więcej – to sobie doczyta. I dokładnie tak samo jest z popularyzacją medycyny, informatyki, ekonomii.
Czy według Pana jego medialna aktywność jest przemyślana, czy może wymknęła się spod kontroli?
Z całą pewnością Uznański-Wiśniewski musiał się liczyć z tym, że tak będzie. On teraz jest na fali wznoszącej i daje się tej fali ponieść. To nie jest nic złego — to po prostu zwykła mechanika mediów. Funkcjonowanie w dzisiejszym medialnym świecie oznacza, że człowiek, który osiągnął coś spektakularnego, automatycznie staje się obiektem zainteresowania. A z tym idą różne odpryski: przesadzone emocje, obecność w śniadaniówkach, może i jakieś spięcia z Dodą. To są rzeczy przewidywalne i nie wynikają ze złej woli, tylko z logiki mediosfery, jaką dziś mamy.
Obecność w mediach niesie za sobą różne ryzyka, ale także daje możliwości. I myślę, że Uznański-Wiśniewski zdaje sobie z tego sprawę. Wykorzystuje moment, kiedy o nim się mówi - bo to moment, który nie trwa wiecznie. I robi to w sposób, który moim zdaniem nie przekracza jeszcze granicy śmieszności, choć oczywiście trzeba uważać, żeby jej nie przekroczyć.
A jak Pan ocenia medialny wizerunek jego żony, posłanki Aleksandry Uznańskiej-Wiśniewskiej?
W mojej bańce – a mam na myśli środowisko dziennikarskie, obecnych i byłych dziennikarzy – rzeczywiście pojawiają się głosy, że pani Uznańska-Wiśniewska po prostu podpina się pod sukces męża. Wszędzie się z nim pokazuje, często w sposób, nazwijmy to, nie do końca mądry. To nie jest opinia odosobniona – już w czasie kampanii wyborczej jej wypowiedzi były oceniane jako niemerytoryczne.
Ona nie pełni dziś znaczącej roli politycznej, nie ma szans na stanowisko ministerialne czy jakąś realną funkcję w rządzie. Jest jedną z wielu młodych posłanek. Dlatego ten medialny rozgłos, który zyskała dzięki Sławoszowi, może być dla niej sposobem na dodatkowe zaistnienie. Trudno jej się dziwić, bo to jej mąż – jest z niego dumna. Tyle że odbiór społeczny tego wszystkiego bywa krytyczny. Powiedziałbym wręcz, że to ona – nie on – zaczyna być bardziej „memiczna”.
A co z teoriami spiskowymi, które pojawiły się wokół misji?
Ależ teorie spiskowe pojawiają się zawsze. I to naprawdę nie jest wina pana Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego. One były, są i będą. Mieliśmy zamach smoleński, szczepionki z grafenem, teraz studio między Sieradzem a Piotrkowem, w którym rzekomo kapsuła miała się znajdować. No przecież to jest absurd. Ale ludzie chcą mieć prostą, sensacyjną opowieść. Coś, co można powtórzyć przy obiedzie, coś, co brzmi jak tajemnica odkryta przez „tych, którzy wiedzą więcej”. To daje takie fałszywe poczucie, że się „zna prawdę”. Teorie spiskowe mają to do siebie, że zawsze znajdą podatny grunt.