Łódzkie włókniarki zakończyły podwyżki cen

i

Autor: Wikipedia, domena publiczna

Historia

Łódzkie włókniarki zakończyły podwyżki cen. Mija dokładnie 53 lata od rozpoczęcia "zapomnianego" strajku

2024-02-10 11:33

W sobotę, 10 lutego mija 53 lata od rozpoczęcia strajku łódzkich pracownic przemysłu włókienniczego - jednego z największych w historii powojennej Polski. Rozpoczęty 10 lutego 1971 roku protest zakończył się cofnięciem przez komunistyczną władzę planowanych podwyżek cen artykułów spożywczych.

Z okazji kolejnej rocznicy istotnych wydarzeń dla Łodzi i całego kraju, władze miasta i województwa, oraz przedstawiciele różnych instytucji, składają w sobotę hołd tym, którzy walczyli o lepsze warunki życia włókniarkom. Pod pamiątkową tablicą, postawioną z okazji 50. rocznicy strajku złożono kwiaty. W 2021 roku tablica została umieszczona w miejscu, gdzie pół wieku wcześniej rozpoczęły się pierwsze protesty, w zakładach im. Juliana Marchlewskiego, należących niegdyś do koncernu Izaaka Poznańskiego. Obecnie znajduje się tam kompleks handlowo-rozrywkowy Manufaktura.

Imieniem Łódzkich Włókniarek nazwano największy plac na terenie centrum. Włókniarki zostały też wybrane w głosowaniu łodzian na patrona zbiorowego 2023 roku, w którym przypada 600-lecie nadania Łodzi praw miejskich przez króla Władysława Jagiełłę.

Bunt, który wybuchł dwa miesiące po tragicznych wydarzeniach na Wybrzeżu, stanowił ostatnią fazę protestów polskich robotników na początku lat 70. Jego bezpośrednią przyczyną była wiadomość o obniżeniu zarobków od początku 1971 roku o około 200–300 złotych. To w połączeniu z grudniową podwyżką cen żywności wprowadzoną przez rząd Władysława Gomułki, oznaczało znaczne pogorszenie sytuacji materialnej pracowników przemysłu włókienniczego, gdzie aż 80 procent stanowiły kobiety.

- Kroplą, która przelała czarę robotniczej goryczy były wypłaty za styczeń, które okazały się niższe od tych za grudzień i z pewnością niższe od tych, których spodziewano się po zapowiedzi nowego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka o podwyżce płac dla najniżej zarabiających – informuje prof. Krzysztof Lesiakowski z Instytutu Historii Uniwersytetu Łódzkiego.

Według uczonego, trudne warunki pracy w łódzkim przemyśle lekkim miały znaczący wpływ na wybuch buntu. W sektorze tym zatrudnionych było około 130 tysięcy osób, w tym 90 tysięcy kobiet, których zarobki, wynoszące poniżej 2000 złotych, były o 450 złotych niższe od średniej krajowej i znacznie gorsze od wynagrodzeń w przemyśle ciężkim, na który państwo stawiało.

- W dużej mierze bunt wynikał z desperacji i bezsilności. Z jednej strony wymagano od pracowników wyśrubowanych norm produkcji, a z drugiej zupełnie nie dbano o sprzęt, który pochodził jeszcze sprzed I wojny światowej i pracował przez całą dobę. Do tego była to trzyzmianowa praca na akord w potwornych warunkach – upale, wilgotności, hałasie i zapyleniu. W nieremontowanych i wyniszczonych przez wojny XIX-wiecznych fabrykach brakowało pryszniców i jadalni, przez co włókniarki często posiłki spożywały przy maszynach, których nie można było zatrzymać, bo wiązałoby się to ze zmniejszeniem produkcji – dodaje Lesiakowski.

Pierwsze maszyny 10 lutego 1971 r. stanęły w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego (dawnej Fabryce Izraela Poznańskiego), które stały się centralnym miejscem strajków. Była to jedna z największych łódzkich fabryk przemysłu lekkiego, w której pracowało ok. 9 tys. osób. Strajk rozpoczął się w przędzalni odpadkowej, ale dziś nawet badaczom tamtych wydarzeń trudno oszacować ilu pracowników zapoczątkowało bunt, który rozlewał się na kolejne funkcjonujące w Łodzi zakłady branży bawełnianej. W następnych dniach pracę przerwały kolejne wydziały ZPB im. Marchlewskiego.

W sumie do strajku przyłączyły się 32 fabryki, m.in. ZPB im. Obrońców Pokoju, im. 1 Maja, im. Armii Ludowej, im. Feliksa Dzierżyńskiego, im. Harnama oraz kilkanaście innych przedsiębiorstw przemysłu wełnianego i dziewiarskiego.

Według szacunków w kulminacyjnym momencie - 15 lutego - protestowało ok. 55 tys. osób, z czego 80 proc. stanowiły kobiety. Prof. Lesiakowski zaznacza, że dopiero w ostatniej fazie strajku miał on charakter okupacyjny, ale historyk uważa go za jeden z największych w powojennych dziejach Polski. Aby zobrazować jego skalę przypominał, że w kolejnej fali protestów w 1976 r. liczba strajkujących w całym kraju była podobna.

Bunt włókniarek – jak przekonywał profesor - nie był zaplanowany i zorganizowany. Nazywa go "oddolnym", "spontanicznym" i "płynnym". Według niego świadczy o tym m.in. to, że nie zawiązano komitetu strajkowego prowadzącego negocjacje i przekazującego strajkującym komunikaty, nie było właściwej komunikacji pomiędzy strajkującymi fabrykami oraz nie stworzono listy postulatów, wśród których cały czas pojawiały się nowe.

Najważniejszymi żądaniami było przywrócenie poprzednich cen artykułów żywnościowych oraz podniesienie płac (w różnych kwotach). Domagano się również m.in. poprawy warunków pracy, lepszego traktowania przez kierownictwo, wyrównania przywilejów pracowniczych, wprowadzenia przerwy śniadaniowej, gwarancji bezpieczeństwa dla strajkujących, obniżenie płac ministrom oraz ukarania winnych za Grudzień'70.

Charakter buntu obrazuje też trudność wskazania jego przywódców. Prof. Lesiakowski nazywa ich "lokalnymi liderami", wśród których wymienił mechanika Wojciecha Lityńskiego i tkaczkę Czesławę Augustyniak. Podkreślił jednak, że ich rola nie była tak znacząca, jak w przypadku liderów "Solidarności".

Historyk uważa, że bunt łódzkich włókniarek był zaskoczeniem dla nowej komunistycznej władzy. Rządzący protestów spodziewali się w grudniu 70. roku. Dlatego początkowo go zlekceważyli, a rozmowy ze strajkującymi - najpierw przedstawicieli władz lokalnych, a następnie centralnych (m.in. ministra przemysłu lekkiego Tadeusza Kunickiego oraz wicepremiera Jana Mitręgi) - zakończyły się fiaskiem i eskalacją konfliktu. Do legend przeszła opowieść o tym, jak jedna z rozwścieczonych tkaczek pokazała wicepremierowi gołe pośladki, co w "Dziennikach politycznych" opisał Mieczysław F. Rakowski.

Przełomowy okazał się dopiero przyjazd do Łodzi premiera Piotra Jaroszewicza. W zakładach im. Marchlewskiego i Obrońców Pokoju nowy szef rządu spotkał się z włókniarkami 14 lutego.

Prof. Lesiakowski tak opisał ich przebieg:

- Premierowi trudno było dojść do głosu, bo kobiety wybuchały płaczem lub był przekrzykiwany. Kilka razy pytał salę, czy wrócą do pracy, ale za każdym razem w odpowiedzi słyszał głośne "nie". Kiedy ponownie zaczął namawiać do przerwania strajku jedna z włókniarek wyrwała mu mikrofon, delegacja rządowa w ogromnym zamieszaniu i pośpiechu opuściła salę – zaznaczył.

Według historyka to właśnie po tej wizycie rząd zdecydował się na ustępstwa.

- Może przekonała ich determinacja kobiet, a może fatalne warunki pracy, jakie zobaczyli w Łodzi, bo spotkania odbywały się na halach produkcyjnych. Nowe władze z Gierkiem na czele, która przyszła w opozycji do krwawych stłumień stoczniowców przez ekipę Gomułki nie mogła pozwolić sobie na kolejne rozwiązanie siłowe, tym bardziej w stosunku do kobiet. Dlatego postanowiono rozwiązać strajk decyzją polityczną. Rozważano podniesienie płac w przemyśle lekkim, lecz w obawie przed protestami innych branż, ostatecznie zdecydowano się od 1 marca powrócić do cen żywności sprzed grudnia 1970 r. Fakt ten oznaczał, że łódzkie prządki i tkaczki zwyciężyły i udało im się to, o co bez skutku walczono na Wybrzeżu – podkreślił historyk.

Decyzję Rady Ministrów ogłoszono wieczorem 15 lutego, co oznaczało zakończenie strajku. Ostatnie zakłady pracę wznowiły dwa dni później. Mimo gwarancji bezpieczeństwa najaktywniejsi strajkowicze po latach zostali zwolnieni z pracy pod różnymi pretekstami lub zmuszeni do odejścia. Zakłady im. Marchlewskiego upadły w 1991 roku, a dziś dawna fabryka jest częścią kompleksu handlowego Manufaktura.

Według historyka, włókniarki zatrzymując maszyny wykazały się dużą odwagą, ale również "mądrością, rozwagą i odpowiedzialnością". Jak podkreślił, wyciągnięto wnioski z Grudnia'70, nie wychodząc na ulicę, gdzie mogło dojść do nieprzewidzianych sytuacji. Dzięki temu nikt nie zginął, a aresztowania zdarzały się sporadycznie. Nie niszczono też maszyn, a wręcz dbano o nie.

Prof. Lesiakowski zwrócił uwagę, że choć strajk zakończył się osiągnięciem celu oraz doprowadził do powstania pierwszego krajowego planu modernizacji Łodzi, jest on dziś mniej pamiętany nie tylko od wydarzeń grudniowych, ale i łódzkiego strajku studentów z 1981 roku.

Wpływ na to – stwierdził – ma kilka powodów.

- W Łodzi strajk odbywał się w napiętej, ale mimo wszystko pokojowej atmosferze. Nie było w nim ofiar i nie ma miejsca upamiętniającego bunt. Do tego jego liderami byli zwykli robotnicy, którzy później nie zaistnieli w polityce oraz nie potrafili przypominać o swoich dokonaniach. Warto jednak podkreślać, że jest to bardzo ważna karta w historii kraju – zauważył prof. Lesiakowski.

Protest rolników na Warmii i Mazurach