Ulica Wólczańska 262. To niemal ścisłe centrum Łodzi, kilkaset metrów od reprezentacyjnej Piotrkowskiej. Niby Europa, a jednak nie bardzo.
- Żyjemy na bombie zegarowej. Kiedy słychać puknięcie, stuknięcie, to człowiek od razu myśli, czy się coś nie zawali. Ja w tym korytarzu jestem sama i mam też swoje lata. Po prostu się boję. Tu ciągle ktoś przychodzi. Zamykam się na łańcuch, ale takie drzwi to można kopnięciem otworzyć – mówi Krystyna Potasińska, mieszkająca przy Wólczańskiej od 17 lat.
W budynku nie ma bramy. Każdy może wejść o dowolnej porze dnia i nocy. Na przykład bezdomni. Urządzili sobie spanie na strychu, trzeba było wszystko zabić dechami. Albo graficiarze sympatyzujący z łódzkimi klubami piłkarskimi - dla nich drzwi do mieszkań to jedno wielkie płótno. Mażą: ŁKS to, RTS tamto. Raz rozlali czarną maź na klatce schodowej, spływała po schodach z samej góry aż do wejścia. No i śmieci. Ludzie z okolicy zwęszyli, że kamienica jest w połowie użytkowana, więc podrzucają pełne worki.
Katastrofa budowlana. Do akcji wkracza nadzór budowlany
Choć dziś budynek przypomina squot, kiedyś było tu sielankowo. Nic nie zapowiadało późniejszych wydarzeń.
- Jak się tutaj przeprowadziłam, było czysto. Naprawdę fajnie się mieszkało. Na podwórku rosła trawa, drzewa owocowe, klomby były porobione. Wieczorami kobitki siedziały przed domem. Jedna robiła na drutach, druga piła kawę. Było inaczej. Teraz garstka nas została, wszystko się wali – narzeka Barbara Snochowska, która przy Wólczańskiej mieszka od 38 lat.
Z biegiem lat kamienica popadała jednak w ruinę. Apogeum przyszło w 2015 roku, kiedy zawaliły się stropy sąsiedniego pustostanu przy Wólczańskiej 260A. Budynki przylegały do siebie, więc i pod numerem 262 zrobiło się niebezpiecznie. W czerwcu 2021 roku nadzór budowlany podjął decyzje o wyłączeniu nieruchomości z użytkowania ze względu na fatalny stan techniczny. Tylko ludzie zostali. Z 20 mieszkań siedem wciąż ma lokatorów.
Kamienica jest gminna, więc w sprawie interweniował łódzki radny. Bezskutecznie. Zarząd Lokali Miejskich ma swoja kolejkę, ciężko to przeskoczyć.
Strach przy Wólczańskiej. "To nie jest mieszkanie"
Na parterze mieszka Elżbieta Klaus wraz z synem. Kobieta jest po udarze. Na co dzień porusza się na wózku inwalidzkim.
- Boję się. Wie pani co tutaj się dzieje? Różni ludzie przychodzą, trzeba się zamykać. To nie jest mieszkanie. Ja akurat mam ubikację, ale tam jest ciasno, ciężko wejść. Podłogi się zarywają. A w kuchni w ogóle nie mam podłogi. Gdyby nie syn, nie wiem, jak bym tutaj przeżyła – mówi pani Ela.
Nie ona jedna odczuwa strach. Inni mają tak samo. Mówią, że najgorzej jest w nocy. Barbara Snochowska, też z parteru: - Tu wszystko słychać. Choć mieszkam na dole, to jest takie wrażenie, jakby coś gniotło, jakby coś trzeszczało. Gdzieś belki siadają. Zresztą to wszystko widać po stropach, po podłogach.
Robaki i bezdomni na strychu. Tak się żyje w centrum Łodzi
Ci, którzy mieszkają po lewej stronie, przy ścianie szczytowej, która sąsiadowała z rozebranym już pustostanem, mają jeszcze gorzej. Przez dziury w dachu leje się woda, a potem spływa po piętrach.
- Już pięć lat temu prosiłam administrację o pomoc. Ktoś się przebił taką rurą i tamtędy leje się do mnie - mówi Anna Kowalik z drugiego pietra, przy Wólczańskiej mieszkająca od prawie 30 lat. A pani Basia dopowiada: - Woda to już takie wyżłobienia zrobiła w murze, między cegłami, że wszystko się rozjeżdża na prawo i lewo.
Mieszkańcy nie narzekają jednak tylko na stan budynku. Kwestie sanitarne również pozostawiają wiele do życzenia.
- Robaków było pełno. Lokator z naprzeciwka zmarł. Wyszedł z domu i umarł gdzieś na ulicy. W mieszkaniu zostało wszystko i nikt się tym nie interesował. Pewnie stamtąd się wszystko wydostawało. Smród był okropny. Wszystko gniło. Nic dziwnego, że pojawiły się szczury, myszy i robale. Zgłosiliśmy to i podziałało. Wynieśli mebli i na razie od sierpnia mamy spokój – opowiadają mieszkanki.
Przez dłuższy czas spać nie dawały im osoby bezdomne, które nocowały na strychu. Jak mówi Krystyna Potasińska, szczęśliwie chwilowo jest spokój: - Na razie nie wejdą, bo jest zabezpieczone. Pani Basia z wnuczkiem pani Anny zabili to deskami i zapiankowali.
"Po prostu slums"
Życia nie ułatwiają też grafficiarze - kibice. Na klatce schodowej prowadzą swoją "polemikę". Pani Basia: - Jedni malują, za chwilę następni przychodzą. Ja mam teraz pod oknem ŁKS. Poszłam specjalnie wczoraj kupiłam szary lakier, żeby to zamalować.
Ale to nie koniec plag, które spadły na Wólczańską 262. Kamienica, do której wstęp jest wolny, i która jest w połowie zamieszkała, stała się dla wielu... śmietnikiem. Darmowym.
- Przyjeżdżają i podrzucają nam całe wory. Jak zwróciłam uwagę, to zaczęli na mnie bluźnić i kamienie mi wrzucili do mieszkania. Na szczęście okno było otwarte, szyb nie potłukli. Teraz to się już nie odzywam, choć stosy śmieci tu przywożą – utyskuje pani Krystyna.
Nic dziwnego, że mieszkańcom towarzyszy nie tylko strach, ale też wstyd. I nie chodzi nawet o to, że w XXI wieku nie mają łazienek. W Łodzi to przecież nie rzadkość. Idzie o całokształt. - Znajomi przychodzą i mówią: Boże, to jest slums - załamuje ręce jedna z lokatorek.
Paradoksalnie w tej sytuacji gospodarz kamienicy postanowił zadbać o dodatkowe "wygody".
- Chałupa się wali, mieszkamy w takim syfie, ale komórki nam postawili. Z litości chyba po 17 latach czekania. Jak nam się zawali, może tam będziemy mieszkać – drwi pani Krystyna.
Komórki dostali jednak tylko ci, co palą w piecach węglem. Tak trochę wbrew polityce ekologicznej miasta. Innym tego luksusu poskąpiono. Elżbiecie Klaus na przykład, czego kobieta bardzo żałuje. Miałaby gdzie trzymać wózek inwalidzki.
Ale tym, na co wszyscy czekają najbardziej, są nowe mieszkania. Trzy lata i nic. Pani Basia: - Ciągle nam mówią, że nie ma. Poszliśmy kilka miesięcy temu, powiedzieli, że w ogóle nie byliśmy brani pod uwagę na 2024 rok.
Co z mieszkaniami dla lokatorów z Wólczańskiej 262? Interweniuje radny
W pomoc mieszkańcom Wólczańskiej 262 zaangażował się Marcin Buchali, miejski radny PiS, były wicewojewoda łódzki. Złożył już dwie interpelacje do prezydent Hanny Zdanowskiej z apelem o pilne zajęcie się sprawą.
- Budynek jest wyłączony z użytkowania, czyli de facto nie powinni tam mieszkać ludzie, ale mimo to mieszkają i miasto na to pozwala – mówi Buchali, dodając: - Takich budynków wyłączonych z użytkowania w Łodzi jest bardzo dużo. Ludzie mają do wyboru dwie opcje: albo mogą się stamtąd wynieść i być w kryzysie bezdomności albo mogą zostać i narażać swoje życie. To wybór, przed którym bardzo często stają lokatorzy komunalni. Oczywiście oni się znajdują na liście oczekujących na nowe lokale, ale lista jest tak długa, a potrzebujących tak wiele, że czeka się latami.
W odpowiedzi na pierwszą z wystosowanych interpelacji, radny dowiedział się, że miasto będzie rozmawiać z lokatorami i pomoże im wypisać wnioski, aby jak najszybciej mogli otrzymać mieszkania zastępcze.
- Ale minęło kilka miesięcy i otrzymałem informację od mieszkańców, że żadnych propozycji nie dostali. Dlatego złożyłem kolejną interpelację. Zostałem po raz kolejny zapewniony, że lokatorzy będą przenoszeni do nowych mieszkań. W lutym mają się pojawić listy osób, które zakwalifikowały się do nowych mieszkań. Teraz cierpliwie czekam, czy któryś z lokatorów tego budynku pojawi się na liście – stwierdza Buchali.
Wiceprezydent Łodzi odpowiada na interpelację
W odpowiedzi na interpelację radnego, wiceprezydent Łodzi Tomasz Piotrowski odpisał w listopadzie tak: "Zarząd Lokali Miejskich wskaże lokale zamienne tym najemcom, którzy złożyli wnioski z chwilą dysponowania wyremontowanymi mieszkaniami, które będą mogły być przeznaczone na realizację ich spraw".
W dalszej części pisma Piotrowski stwierdził też: "Jednocześnie wyjaśniam, iż bieżące prace konserwacyjne będą prowadzone do czasu całkowitego wykwaterowania mieszkańców z budynku. W latach 2023 i 2024 obejmowały one m.in. zbicie odparzonych tynków z elewacji, naprawdę studzienki kanalizacyjnej, kilkukrotne usunięcie awarii elektrycznej. Zarząd Lokali Miejskich planuje również wykonanie punktowego uszczelniania pokrycia dachowego".
Autora interpelacji to jednak nie przekonuje. Marcin Buchali komentuje: - W Łodzi jest trochę tak, że dopóki nie wydarzy się wielka tragedia, dopóki ktoś nie poniesie uszczerbku na zdrowiu albo nie daj Boże straci życie, administracja zarządzająca lokalami nie otrząśnie się. Nie będzie zmiany organizacyjnej, nie będzie zmiany strategii zarządzania tą jednostką. Myślę, że tu jest pies pogrzebany.
Radny dodaje, że w tej sytuacji brakuje społecznej odwagi i odpowiedzialności, żeby pojechać do ludzi, porozmawiać, wytłumaczyć trudną sytuację. Brakuje chęci pomocy, empatii. No i sprawnego zarządzania w ZLM.
- To byłoby do zrobienia, tylko trzeba się nad tym pochylić. Tylko tyle i aż tyle. Zdaję sobie sprawę, że nie ma pieniędzy na mieszkania komunalne, ale chodzi o podejście do ludzi. To można zmienić bez pieniędzy - zauważa Buchali.
O czym marzą mieszkańcy "kamienicy widmo"?
Mieszkańcom pozostaje czekać. Część z nich spędzi święta przy Wólczańskiej. Część wyjedzie do rodziny lub odwiedzi znajomych. Czego by sobie życzyli na gwiazdkę?
- Ja nie chcę wiele. Chciałabym dostać takie mieszkanie, jakie w tej chwili mam, tylko żeby okna były szczelne, bo tu mam wszędzie dziury pozatykane watą. To samo jest z drzwiami. Miałam zezwolenie, żeby zrobić sobie malutką ubikację. Łazienki nie potrzebuję, ale potem stwierdziłam, że jeśli faktycznie mam dostać nowe mieszkanie, to szkoda pieniędzy na ubikację. Chciałabym mieć po prostu szczelnie i ciepło. Teraz palę w piecu, ale całe ciepło ucieka - mówi pani Krystyna.
- Nikt tutaj nie potrzebuje cudów, tylko żeby spokojnie można było spać – dodaje pani Anna. A pani Basia stwierdza: - Chciałabym, żeby mnie stąd w końcu wprowadzili i żebym otrzymała mieszkanie z godnymi warunkami. Żeby przestać się bać. My nie zalegamy z żadnymi rachunkami, płacimy wszystko regularnie. A idziemy spać nie wiedząc, czy to wszystko się nie zawali. Nieraz, kiedy tu wracam wieczorem, myślę, że to kamienica widmo.