Maja i Dawid. Para narzeczonych z ogromem planów na przyszłość, które niespodziewanie, jednego dnia, musiały przejść w stan zawieszenia. Miał być ślub i tyle rzeczy jeszcze. Teraz ona jest w śpiączce na oddziale paliatywnym. Jemu pozostaje mieć nadzieję, że pewnego dnia otworzy oczy. Więc Dawid czeka, a nam opowiada jak to było:
„22 maja. Maja zaczęła się dziwnie zachowywać. Była splątana, był z nią utrudniony kontakt. Zaobserwowaliśmy całą rodziną, że coś jest nie tak. Podjęliśmy decyzje, że zawieziemy ją do szpitala im. Kopernika w Łodzi. Tam na SOR dostaliśmy informację, że nie mamy skierowania na neurologię w związku z tym zostaliśmy skierowani na świąteczną pomoc - również w szpitalu im. Kopernika. Pani doktor, która nas przyjęła zrobiła Mai podstawowe badania i powiedziała, że ma dwójkę dzieci, więc na pewno jest przemęczona i ma odpoczywać, a dalej udać się do lekarza rodzinnego. Wróciliśmy do domu”.
Następnego dnia stan Mai pogorszył się. Wróciła karetką do „Kopernika”.
„23 maja. Maja od rana skarżyła się na nasilający ból głowy oraz wymiotowała. Kontakt z nią był również utrudniony. Nie wiedziała, która jest godzina, miała problem z podaniem daty. Wezwałem pogotowie. Ratownicy medyczni podjęli decyzję, że konieczne jest przewiezienie do szpitala. Została przyjęta na oddział neurologii w szpitalu im. Kopernika. Po obszernym wywiadzie pani doktor prowadząca wdrożyła leczenie w kierunku wirusowego zapalenia mózgu i bakteryjnego, ale wysnuła też podejrzenie autoimmunologicznego zapalenia mózgu. Maja była w tym czasie leczona na podstawową chorobę, którą u niej zdiagnozowano, czyli zapalenie opon mózgowo rdzeniowych. Na wyniki badań autoimmunologicznych czeka się 21 dni (…). Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że musi zostać przewieziona do innego szpitala, ponieważ zapalenie opon mózgowo rdzeniowych jest chorobą zakaźną”.
Polecany artykuł:
26 maja Maja trafiła więc na Oddział Obserwacyjno-Zakaźny i Chorób Wątroby CI szpitala im. Biegańskiego w Łodzi. Po kilku dniach pojawiły się niepokojące objawy.
„30 maja. Od rana zauważyliśmy, że stan Mai się pogorszył. Była bardzo niespokojna. Rozmawiałem z lekarzem prowadzącym. Pani doktor też powiedziała, że zaobserwowała pogorszenie jej stanu. Około godziny 18:00 Maja zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy wiem co się stało, że została przewieziona do innego szpitala na badanie głowy. Nie mając żadnych wieści ze szpitala, zadzwoniłem do lekarza na dyżurze i dostałem informację, że miała "drgawki" i została przewieziona na tomograf głowy i że jest już na swojej sali, a o wynikach dowiemy się jutro od pani doktor prowadzącej. Po tym zdarzeniu nie wiedziała, gdzie jest i co się dzieje. Dzwoniła do nas kilkukrotnie w środku nocy opowiadając o rzeczach, które nie miały miejsca”.
Kolejnego dnia objawy nasiliły się.
„31 maja. Stan Mai pogorszył się jeszcze bardziej. Powtarzała wielokrotnie, że się boi tu być. Chciała, żeby zabrać ją do domu. Mówiła, że była u niej rano telewizja. Że słyszy głosy Ukraińców, którzy chcą ją porwać i wywieźć na Ukrainę. Panicznie się bała. Nalegała, byśmy ją zabrali. Bałem się o nią, zgłaszałem to pani doktor, która powiedziała, że będą jej pilnować. Rozmawiałem też z lekarzem, który był na dyżurze nocnym. Powiedział, że był u niej, widział, że jest w złym stanie, ale on nic nie może zrobić i zostawi notatkę na rano dla prowadzącej pani doktor. Zapewnił, że dostanie leki nasenne i że jest bezpieczna, bo jest w szpitalu. Wieczorem Maja kilkukrotnie dzwoniła do mnie podając informacje, które nie były zgodne z prawdą. Mama Mai zaniepokojona sytuacją zadzwoniła na dyżurkę do pielęgniarek. Błagała, żeby jej pilnowały i żeby dostała leki na uspokojenie. Personel zapewnił, że jej pilnują, że jest monitorowana. Powiedzieli, że jest pod opieką i żeby spać spokojnie. Około godziny 5:30 dostałem telefon ze szpitala. Lekarz powiedział, że Maja wyskoczyła z okna. Był to ten sam lekarz, który zapewnił mnie wieczorem, że jest w dobrych rękach”.
Jak mogło do tego dojść? To wyjaśni prokuratorskie postępowanie.
- Prokuratura Łódź Bałuty prowadzi postępowanie w tej sprawie. Jest to postępowanie in rem (forma postępowania przygotowawczego, prowadzonego w sprawie – przyp. red.), nikomu nie przedstawiono zarzutów. Wszczęte zostało dochodzenie z art. 160. Kodeksu Karnego, w zakresie ewentualnego narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Za to przestępstwo grozi kara do 5 lat więzienia – powiedział nam prok. Tomasz Szczepanek z Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Postępowanie jest w toku i ustalamy kwestię ewentualnej, czyjejkolwiek odpowiedzialności za zaistniałą sytuację.
Zapytaliśmy szpital, czy wobec pacjentki zastosowano „wzmożony nadzór” oraz na czym polegały działania personelu.
- Wojewódzki Specjalistyczny Szpital im. dr Wł. Biegańskiego w Łodzi nie ma charakteru placówki zamkniętej, stosującej wobec pacjentów nadzwyczajne środki ograniczające ich prawa. Pacjentka przed zdarzeniem była objęta nadzorem polegającym na umieszczeniu chorej w sali wzmożonego nadzoru, gdzie monitorowano akcję serca, ciśnienie i saturację. Ponadto dyżurne pielęgniarki wchodziły do sali co kilkanaście minut. Chora została także poinformowana o zakazie wstawania z łóżka i chodzenia do toalety bez asysty pielęgniarki. W dniu zdarzenia wieczorem otrzymała leki uspokajające i nasenne. Stan Pacjentki nie wymagał zastosowania przymusu bezpośredniego – przekazała nam Dorota Gajewska, Kierownik Działu Organizacyjnego WSS im. Biegańskiego w Łodzi.
Czy szpital poczuwa się do odpowiedzialności?
- Szpital w sposób oczywisty zobowiązany jest do zapewnienia właściwego poziomu bezpieczeństwa swoim pacjentom. Zdarzenie niepożądane było poddane wnikliwej analizie przez działający w Szpitalu Zespół ds. Bezpieczeństwa Opieki. Podjęto także dodatkowe środki zapobiegawcze w postaci zwiększenia zabezpieczeń w salach chorych oraz ponownego przeszkolenia personelu z zasad postępowanie przy urazie na skutek upadku z wysokości – dodała Dorota Gajewska.
O komentarz poprosiliśmy także Samorząd Województwa Łódzkiego, który sprawuje pieczę nad szpitalem im. Biegańskiego.
- Urząd Marszałkowski jest w stałym kontakcie zarówno ze szpitalem, jak i innymi instytucjami, którymi zarządza. W związku z powyższym jest na bieżąco informowany o zdarzeniach, które mają w nich miejsce. Trwa postępowanie prokuratorskie, na którego wynik należy poczekać. Zdarzenie zostało również poddane badaniu przez działający w strukturach szpitala Zespół ds. Bezpieczeństwa Opieki – poinformował Wydział Prasowy Urzędu Marszałkowskiego Województwa Łódzkiego.
1 czerwca Dawid musiał się zmierzyć z kolejnymi dramatycznymi informacjami: „Maja została przewieziona na SOR do szpitala im. WAM przy Żeromskiego, gdzie stwierdzono pęknięcie kręgosłupa, obrzęk mózgu i krwiaki w głowie z wylewem krwi do mózgu. Została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej (…) Po kilku dniach lekarze podjęli decyzje, aby ją wybudzić. Niestety jej stan po odstawieniu leków w dalszym ciągu był krytyczny. Maja nie reagowała na bodźce zewnętrzne, była w śpiączce”.
Maja musiała trafić do czwartego szpitala. Obecnie jest na oddziale paliatywnym szpitala im. WAM przy pl. Hallera. Dawid nie kryje łez: - Błagamy o pomoc i ratunek dla Mai, na którą czekają maleńkie dzieci i cała rodzina. Teraz walczymy o to, aby zajął się nią jakiś lekarz, żeby dał nam nadzieję.
Rodzina stara się o miejsce dla Mai w specjalistycznej klinice dla osób w śpiączce. Jak mówi Dawid, skala Glasgow, określająca poziom przytomności pacjenta, w czasie hospitalizacji w szpitalu WAM podniosła się o jeden punkt. Brakuje jeszcze dwóch do spełnienia warunków kwalifikacji wstępnej.
Maja zaczęła reagować na dźwięk głosów swoich dzieci. Dawid w czasie każdej wizyty odtwarza jej nagrania.
***
Cytaty pochodzą z relacji przesłanej nam przez Dawida na potrzeby artykułu.
***
Imiona bohaterów zostały zmienione i pozostają do wiadomości redakcji.
Listen on Spreaker.