Jak wygląda proces formowania rządu?
Proces formowania rządu jest nie mniej zawiły niż meandry sytemu D’Hondta, służącego do przeliczania głosów na mandaty. Zasady te są szczegółowo opisane w rozdziale VI Konstytucji RP, a także utrwalone na zasadzie politycznego zwyczaju. W kolejnych krokach:
- Prezydent desygnuje Prezesa Rady Ministrów w ciągu 14 dni od pierwszego posiedzenia nowego Sejmu. Zwyczajowo jest to lider zwycięskiego ugrupowania lub koalicji, ale też może być każda inna osoba, nawet nie związana wcześniej ze światem polityki.
- W ciągu 14 dni od powołania, nowy premier przedstawia Sejmowi pełny skład oraz program rządu (expose), a następnie prosi posłów o udzielenie wotum zaufania. Do jego uchwalenia niezbędna jest bezwzględna większość głosów (ponad 50 procent wszystkich, łącznie ze wstrzymującymi się od głosu), wyrażona przez minimum połowę ustawowej liczby posłów (na sali obrad musi się znajdować przynajmniej 230 z 460 osób posiadających mandat).
- Jeżeli nowy premier nie zostanie zatwierdzony w powyższy sposób, Prezesa Rady Ministrów wybiera z własnej inicjatywy Sejm. Z wnioskiem o jego powołanie musi wystąpić grupa 46 posłów, następnie zaś odbywa się głosowanie na wotum. Również i w tym przypadku premier musi uzyskać bezwzględną większość przy 50-procentowej frekwencji. Jeśli tak się stanie, wraz ze swoim rządem jest on zaprzysięgany przez prezydenta.
- W sytuacji, gdy druga ścieżka również nie przyniesie konstruktywnego rozwiązania, inicjatywa wraca do prezydenta. W ciągu 14 dni powinien on ponownie zaproponować i zaprzysiąc premiera wraz z całym gabinetem. Może to być ta sama osoba, którą głowa państwa widziała na czele Rady Ministrów w pierwszym rozdaniu, może być kandydat proponowany przez Sejm w drugiej turze, a może być ktoś zupełnie inny. Rząd ten otrzymuje kolejnych 14 dni na uzyskanie wotum zaufania w Sejmie. Zasady jego zatwierdzenia są w tym przypadku łagodniejsze. Wymagane jest uzyskanie tzw. zwykłej większości (suma głosów na „tak” musi przewyższać liczbę głosów na „nie”, natomiast głosy wstrzymujące się nie są wliczane do wyniku).
- Jeżeli rząd i w tym przypadku nie uzyska wotum, prezydent skraca kadencję niedawno wybranego Sejmu i rozpisuje nowe wybory. Powinny się one odbyć w ciągu 45 dni.
Kto stworzy rząd? Zwycięzca może zostać z niczym!
Powyższe zasady oznaczają, że nowym premierem może być przedstawiciel ugrupowania, które uzyskało w wyborach największą liczbę głosów, ale nie jest to zasada bezwzględna. Wszystko jest kwestią sejmowej arytmetyki, podziału mandatów pomiędzy wszystkie ugrupowania oraz ewentualnych zdolności koalicyjnych.
Najprostsza sytuacja to taka, w której zwycięzca wyborów otrzymuje przynajmniej 231 miejsc w Sejmie i może samodzielnie, bez oglądania się na innych, przeforsować swój rząd w głosowaniu nad wotum. Jeśli tej większości dana partia nie posiada - przypomnijmy, że PiS dysponuje 194 mandatami, musi wejść w trwałą lub doraźną koalicję, która zapewni jej wystarczające poparcie. Gdy zdolności koalicyjnej brakuje lub jest ona niewystarczająca, swoją szansę otrzymują inne ugrupowania. W pierwszej kolejności mogą one zbudować większość pozwalającą odrzucić wniosek o wotum zaufania dla kandydata zaproponowanego przez prezydenta. W drugim zaś rozdaniu mogą wskazać swojego premiera i udzielić mu poparcie. W ten właśnie sposób ugrupowanie zwycięskie w wyborach stałoby się partią opozycyjną.
Należy pamiętać, że możliwe są jeszcze inne, mniej oczywiste rozwiązania. Mandat poselski jest przypisany do konkretnej osoby, a nie partii. Zatem ustalony w wyniku wyborów podział pomiędzy listy wyborcze nie oznacza, że układ sił jest stały i niezmienny przez całą kadencję. Już na samym jej początku są możliwe transfery posłów z jednej formacji do drugiej. Jeśli zatem któremuś z ugrupowań brakuje kilku „szabel” do uzyskania poparcia w głosowaniu nad wotum, może się pokusić o przyciągnięcie odpowiedniej liczby osób w swoje szeregi.
W najnowszej historii Polski wyniki wyborów były na tyle jednoznaczne, że rząd zawsze udawało się powołać w pierwszym konstytucyjnym kroku. Wyjątek stanowi sytuacja z roku 2004. Prezydent Aleksander Kwaśniewski desygnował wówczas na stanowisko premiera Marka Belkę, jego gabinet nie uzyskał jednak wotum zaufania. Następnie Sejm nie skorzystał z prawa zgłoszenia swojego kandydata, wskutek czego premiera ponownie wskazał prezydent i znów był nim Marek Belka, który finalnie zdobył niezbędne poparcie w parlamencie. Wówczas jednak zmiana rządu następowała nie bezpośrednio po wyborach, lecz w czasie kadencji (po ustąpieniu premiera Leszka Millera).