Złoto Mistrzostw Świata WSA dla Bartłomieja Sobeckiego
Pod koniec listopada najlepsi zawodnicy świata spotkali się we włoskim Maserada sul Piave, by rywalizować na ponadpięciokilometrowej trasie o tytuł mistrza WSA w sportach psich zaprzęgów. Wśród nich znalazł się Bartłomiej Sobecki z Gałkowa Małego, od lat startujący w czołówce canicrossu. Po świetnym pierwszym dniu i niezwykle pewnym drugim biegu wspólnie z Marleym sięgnął po upragnione złoto w kategorii canicross veteran. Jak wygląda droga do takiego sukcesu? Skąd wzięła się jego pasja? O tym wszystkim nowy mistrz WSA opowiada w naszym wywiadzie.
Bartłomiej Sobecki o pasji, psich zaprzęgach i mistrzowskim biegu
Daniel Tekliński: Czym się pan właściwie zajmuje?
Bartłomiej Sobecki: Hobbystycznie zajmuję się psami, a dokładnie wyścigami psich zaprzęgów. To moja pasja, która trwa już ponad dekadę. Nazywam się Bartłomiej Cubecki.
Jak te wyścigi wyglądają?
Wyścigi odbywają się w różnych kategoriach. Ja startuję w dwóch najprostszych. Pierwsza to bieg z psem, fachowo nazywany canicrossem — coś, co praktycznie każdy może zobaczyć w parku: ktoś biegnie ze swoim psem. Druga to bieg z dwoma psami na specjalnej hulajnodze, która bardziej przypomina rower. Są też konkurencje takie jak bikejoring, czyli zawodnik na rowerze z psem, oraz typowe zaprzęgi, kojarzone zwykle z zimą. Latem używa się specjalnych wózków, aby rywalizacja była możliwa również bez śniegu. W zaprzęgach startuje się z czterema, sześcioma lub ośmioma psami.
Czy te psiaki są pana?
Tak. Startuję wyłącznie ze swoimi psami. Mam cztery psy rasy husky -trzy z nich mają już po 11 lat, więc ta przygoda trwa naprawdę długo. Najmłodszy, Marley, ma obecnie trzy i pół roku.
Jak w ogóle zacząć?
Przede wszystkim trzeba lubić psy, bo bez tego nic się nie uda. Najlepiej zacząć od biegania z psem — do tego nada się prawie każdy pies. Można sprawdzić, czy taka aktywność spodoba się zarówno nam, jak i psu. Kolejny krok to treningi i pierwsze starty w lokalnych zawodach. Potem można spróbować bardziej specjalistycznych zawodów zaprzęgowych, które trwają dwa lub trzy dni, a każdy start liczy się do wyniku końcowego.
To dosyć niespotykany sport. Jak pan wpadł na pomysł, by się nim zająć?
Trochę przez przypadek. Do dziś zajmuję się organizacją zawodów. Kiedyś, jeszcze działając w stowarzyszeniu w Łodzi, szukaliśmy partnerów do jednej z imprez. W sklepie sportowym usłyszałem od znajomej, że raczej nie dostaniemy wsparcia, ale zasugerowała, żeby dodać kategorię z psami. Brzmiało ciekawie, więc spróbowaliśmy. Pies zawsze był obecny w moim życiu, więc przyszło mi to naturalnie.
Z czasem zacząłem startować z psami Małgosi, później poznałem Mariusza, który mocno mnie w ten sport wciągnął i pomógł mi znaleźć mojego drugiego psa. Startowałem też z jego psami. Spotkałem ludzi, którzy mnie nakierowali. A husky miał się u nas pojawić od dawna — na jednej z pierwszych randek z moją obecną żoną kupiliśmy grafikę z husky’m, więc chyba było nam pisane. Nie spodziewaliśmy się jednak, że ta pasja aż tak zmieni nasze życie.
Czy to droga pasja?
Jak każda pasja - bywa kosztowna. Utrzymanie psa sportowego, wyjazdy na zawody, wpisowe… to nie są tanie rzeczy. Ale przy pasji zwykle nie patrzy się tylko na koszty. Można uprawiać ten sport na różnym poziomie: nie trzeba jeździć po całej Europie, można po prostu trenować z psem w lesie. Specjalistyczne szelki czy uprzęże to jednorazowy większy wydatek, ale starczają na lata. Mam szelki, które mają dziesięć lat i nadal są w świetnym stanie.
A trening psa? Czy bardzo różni się od zwykłej tresury?
Najważniejsze jest zbudowanie silnej więzi. Pies musi to lubić — od razu będzie widać, czy chce pracować z przodu i współpracować z człowiekiem. W tej dyscyplinie zawodnik i pies tworzą zespół. Musimy być idealnie zgrani, szczególnie na hulajnodze czy rowerze. Jeśli pies nie skręci na komendę tak, jak powinien, kończy się to zwykle upadkiem, bo przy dużej prędkości trudno to wyprowadzić.
W canicrossie jest trochę łatwiej, ale nadal wiele zależy od psa — wkłada dużo siły w ciągnięcie. Oczywiście zawodnik też musi być w dobrej formie, by nadążyć. Najważniejsza jest jednak więź i to, żeby trening był dla psa nagrodą. Psy bardzo to lubią — ekscytują się, szczekają z radości przed startem. A po biegu dostają jeszcze dodatkową nagrodę.
Wystartował pan ostatnio w mistrzostwach świata, które udało się panu wygrać. Gratulacje! Jak to wyglądało?
Dziękuję. Mistrzostwa odbyły się w Masteradzie we Włoszech. Rywalizacja trwała dwa dni — sobotę i niedzielę — na dystansie 5,4 km. O wyniku decydowała suma czasów z obu dni.
Po pierwszym dniu mieliśmy trzy sekundy przewagi nad Francuzem i nieco więcej nad kolegą z reprezentacji, więc drugiego dnia był spory stres. Pierwszego dnia pojawiły się drobne błędy, trasa była bardzo śliska, więc szczególnie na zakrętach trzeba było uważać, by nie stracić cennych sekund.
Udało się jednak przewagę powiększyć. Abstrahując od wyniku — to był najlepszy nasz bieg w historii. Byliśmy z psem w 100% zgrani, bez żadnego błędu.
Jakie są pana dalsze plany?
Na razie psy odpoczywają, a ja powoli wracam do treningów. W tej dyscyplinie ważny jest nie tylko pies, lecz także forma zawodnika. Zimą raczej nie będziemy startować — nasze starsze psy zakończyły już karierę na zawodach mistrzowskich. Oczywiście nadal będziemy aktywnie spędzać czas, bo to dla nich ogromna radość, o ile zdrowie pozwoli. Wiosną planuję mniejsze zawody, a za rok będziemy starać się bronić tytułu mistrza świata.