Gdy wracałeś do Widzewa powiedziałeś, że tutaj czujesz się wyjątkowo. Grałeś w wielu klubach, głównie polskich, ale też zagranicznych. Co czyni Widzew takim wyjątkowym?
Wydaje mi się, że każdy uprawiający sport jest z jakiegoś środowiska i jest kibicem. Ja będąc spod Łodzi mam mnóstwo znajomych, z którymi się wychowałem i z którymi chodziłem na stadion Widzewa jako dzieciak. Dla mnie to jest naturalne grać w Widzewie i utożsamiać się z tym miejscem.
Jak wspominałeś, jesteś chłopakiem z okolic, czy gra w Widzewie to spełnienie dziecięcych marzeń?
Moja babcia mieszkała dwie ulice od stadionu i zawsze spędzałem u niej bardzo dużo czasu. Widziałem zapalone reflektory, słyszałem przyśpiewki kibiców i euforię po bramkach. To było dla mnie coś wspaniałego i zawsze marzyłem, żeby grać w Widzewie i występować na tym stadionie.
Co byś doradził aspirującym piłkarzom, którzy chcą iść w twoje ślady?
Warto marzyć, bo wszystko się spełnia jeśli ciężko pracujemy. Oczywiście jest to bardzo trudne i niestety występuje naturalna selekcja. Miałem wielu kolegów, którzy byli dobrzy, ale po drodze nie koncentrowali się wystarczająco na piłce. Interesowały ich imprezy czy spotkania ze znajomymi, a jak się chce grać zawodowo to sport musi być na pierwszym miejscu.
Byłem na spotkaniu z tobą w klubowym sklepie. Na miejsce przyszły tłumy. Kolejka ciągnęła się jeszcze kilkadziesiąt metrów przed wejściem. Co w twojej opinii sprawia, że tak szybko stałeś się ulubieńcem fanów? Właśnie to, że jesteś „stąd” czy raczej wysoki poziom sportowy, a może jeszcze coś innego?
A nie wiem, nie myślałem o tym, nie szukałem diagnozy tej sytuacji. Myślę, że to o czym wspomniałeś, na pewno ma z tym coś wspólnego. Może jest łatwiej rodzicom niektórych dzieciaków podać przykład chłopaka z regionu, któremu udało się wejść w zawodowstwo i grać w Widzewie.
Kibice tłumnie pojawiają się na meczach. Często jest komplet na stadionie i chętnie jeżdżą na wyjazdy. Czy kibice Widzewa mają w sobie coś czego nie mają ci z innych klubów?
Kiedy byłem młodym chłopakiem nie było aż takiej mody na bywanie na stadionie. Wiadomo, że jeśli był mecz budzący większe zainteresowanie, np. z Legią czy Wisłą Kraków, to komplet był zawsze, ale na innych meczach nie było takiej frekwencji. Wydaje mi się, że to przez to, że obecnie ludzie bardzo utożsamiają się z klubem. Wkład widzewskiej społeczności w odbudowę klubu był największy. To cała grupa kibiców na swoich barkach, swoimi składkami, organizacyjnym udzielaniem się, zebrała ten klub do kupy. Dlatego tak wielu kibiców może się utożsamiać z klubem.
Kibice was wspierają, ale po meczu ze Stalą na Twitterze pojawiły się pogłoski, według których wyszli oni niezadowoleni z gry przed ostatnim gwizdkiem, a piłkarze nie zrobili rundki wokół boiska po meczu. Oczywiście szybko to zdementowałeś. Uważasz, że taka bliskość z fanami jest ważna i czy w poprzednich klubach też to tak wyglądało?
Tam wyszło jakieś nieporozumienie. Ktoś twierdził, że nie podeszliśmy do dzieci. Fakt był taki, że zrobiliśmy rundkę wokół boiska jak zawsze, ale po przegranym meczu piłkarze nie podchodzili do kibiców robić sobie zdjęcia. Jest to dla mnie naturalne - nie ma wtedy zbytnich powodów do radości. Podziękowaliśmy wszystkim, także sektorowi dziecięcemu. Może komuś, kto wyrażał swoje niezadowolenie, chodziło o to, że nie było zdjęć. Ale to, że nie podeszliśmy do dzieci było kłamstwem. Byliśmy także u nich, biliśmy brawo, dziękowaliśmy za doping.
Odchodząc od najaktualniejszych wydarzeń, jaki mecz z tego sezonu był dla ciebie najtrudniejszy pod względem sportowym jak i atmosfery dookoła? Może Legia lub Lech?
Mecz z Lechem w Poznaniu był bardzo ciężki, ale ja w 20. minucie grałem z kontuzją, miałem problem mięśniowy i w przerwie poprosiłem o zmianę. Żeby być bardziej obiektywnym, to powiem, że mecz na Legii też był ciężki. Gospodarze mieli silny doping, a my goniliśmy wynik. To była mocna próba charakteru, którą przeszliśmy. Wyszliśmy z tego spotkania z twarzą - po meczu, który duża część kibiców uważa za piłkarski klasyk.
Widzew był rewelacją Ekstraklasy jako beniaminek, jednak w rundzie wiosennej zaliczyliście spadek formy. Myślisz, że czym jest to spowodowane?
Uważam, że opinia publiczna kreuje pewien obraz na podstawie wyników i jest to całkowicie normalne. Tak było zawsze. Zwycięzców się nie sądzi. Jak się wygrywa mecze, to każdy wybacza błędy i gorszy styl. Uważam, że sposób w jaki gramy jest podobny w porównaniu do pierwszej rundy. Różnica jest taka, że nie wygrywamy meczów. Nawet gdy sam później analizuję spotkania, to widzę te same błędy, albo te same dobre zachowania. W związku z tym, że lepiej punktowaliśmy na jesień, to ocena jest taka, że mamy dołek, albo gramy gorzej.
Na początku rozgrywek raczej nie zakładaliście walki o mistrzostwo, jednak czy w tym przypadku nie było tak, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia” i wasze cele zmieniały się w trakcie sezonu?
Zawsze tak jest, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Jednak, gdyby ktoś przed sezonem powiedział, że będziemy mieli miejsce w pierwszej dziesiątce, to byśmy przyjęli to z uśmiechem na ustach. Jednak punktacja po pierwszej rundzie była na tyle dobra, że pojawiły się głosy, że będziemy grali o mistrzostwo, albo o puchary. Nie dziwię się temu. Można też przywołać przykład Rakowa Częstochowa, który po awansie do Ekstraklasy miał duże problemy, ale się utrzymali. Nie grali szczególnie widowiskowo ani skutecznie. Jednak pewna stabilizacja, długa praca z trenerem, możliwość rozwoju swojego pomysłu wpłynęły na to, że Raków obecnie narzuca pewne standardy w naszej Ekstraklasie. Ja bym dość ostrożnie podchodził do krytykowania zespołu za ostatnie gorsze punktowanie, bo nie wydaję mi się żeby to było coś nienaturalnego, a wręcz przeciwnie – to sytuacja całkowicie normalna, tym bardziej dla beniaminka.
O utrzymanie raczej nie ma się co martwić, więc myślisz, że w przyszłym sezonie Widzew będzie rozdawał karty i włączy się do walki o mistrzostwo, albo chociaż o puchary? Co się musi wydarzyć, żeby to było możliwe?
Ja jako sportowiec chcę wygrywać każdy mecz, ale trzeba pracować długofalowo. Nie można pozwolić sobie na to żeby co chwilę zmieniać trenerów, koncepcję, pomysł, systemy. To musi być projekt, który się rozwija. Czas pokazał, że kluby, które ciągle zwalniały trenerów i brały więcej i więcej piłkarzy, marnie kończyły. W dłuższej perspektywie nic wielkiego z tego nie wynikało. Myślę, że trzeba tutaj wprowadzić więcej spokoju. Nie wiem jakie są plany klubu, na ile będą chcieli wzmocnić kadrę kilkoma zawodnikami i utrzymać aktualnych. Jako drużyna pokazaliśmy, że potrafimy grać z najlepszymi, mimo że jesteśmy beniaminkiem. Ale co okienko, to konkurencja robi jakieś wzmocnienia, więc czas pokaże jak władze klubu do tego podejdą.
Czy nie martwisz się, że gorsza dyspozycja zespołu może cię oddalić od upragnionego debiutu w reprezentacji? Fernando Santos pojawił się na wcześniejszych meczach Widzewa, a wielu kibiców liczyło, że dostaniesz powołanie.
Lista powołań była znana już przed meczem z Lechem, o ile dobrze pamiętam strzeliłem tam bramkę, więc nie wiem czy doszukiwałbym się związku swoich lepszych czy gorszych występów z plotkami na temat listy powołań. Raczej bym tego nie łączył.
Czekałeś na wyczytanie swojego nazwiska? Jaka była twoja reakcja na to, że jeszcze będziesz musiał poczekać na debiut?
Liczyłem na to. Jako sportowiec chciałbym grać w reprezentacji, ale jestem też dojrzałą osobą i wiem, że swoje lata mam. Łatwiej jest powołać kogoś kto się wyróżnia w wieku 20 lat niż kogoś w wieku 30 lat.