W PRL-u było w Łodzi ok. 600 schronów, obecnie zostało ich ok. 370. Tylu przynajmniej doliczyli się pasjonaci ze stowarzyszenia Schrony w Polsce, którzy docierają do tych zaniedbanych pomieszczeń, sporządzają opisy i je fotografują. Dla porównania w Warszawie znajdziemy dziś ok. 2,3 tys. schronów.
Większość schronów - jak szacuje prezes stowarzyszenia Schrony w Polsce, Krzysztof Posłuszny, nawet 80 proc. z nich - było lokowanych pod budownictwem mieszkalnym. Zdecydowana większość tego typu budowli powstała w latach 50.-60., a następnie w latach 70.-80. Nieremontowane i zaniedbane są dziś nieprzygotowane do użytkowania.
- Większość tego typu obiektów jest w stanie tragicznym - mówi Krzysztof Posłuszny. - Może prąd jest w środku i oświetlenie, natomiast nie można mówić o spełnianiu podstawowej definicji schronu, czyli hermetyczności. W tym momencie w Łodzi mamy praktycznie same ukrycia.
Jak wyjaśnia prezes stowarzyszenia Schrony w Polsce, schrony to hermetyczne budowle, chroniące użytkowników z każdej strony. Standardem było, że miały chronić przed bronią ABC (atomową, biologiczną, chemiczną). Natomiast ukrycia, to obiekty chroniące użytkowników z poszczególnych stron, o konstrukcji otwartej, nie będące hermetyczne, co oznacza, że mogą chronić przed odłamkami i falą uderzeniową, czyli przed konwencjonalnym atakiem bombowym. Natomiast nie zapewniają wystarczającej ochrony w przypadku użycia gazu, broni biologicznej czy promieniowania atomowego.
Krzysztof Posłuszny podkreśla, że zaniedbania w utrzymaniu schronów sięgają kilkudziesięciu lat.
- Po rozpadzie Związku Radzieckiego i Układu Warszawskiego poczuliśmy, że jesteśmy bezpieczni i nastąpiło odprężenie. Obrona cywilna podupadła całkowicie, temat został zaniedbany i dopiero teraz, po tym jak w 2014 roku zaczęły się problemy na Ukrainie, a w 2022 roku wojna na pełną skalę, zorientowaliśmy się, że nie mamy żadnych budowli ochronnych – zwraca uwagę Krzysztof Posłuszny.
Z szacunków stowarzyszenia Schrony w Polsce wynika, że obecnie istniejące w Łodzi schrony i ukrycia teoretycznie (zakładając przelicznik 0,7 osoby na metr kwadratowy) mogłyby pomieścić ok. 73 tys. osób. To oznacza, że schronienie mogłoby znaleźć w nich ok. 11 proc. łodzian.
- W żadnym mieście, zwłaszcza wojewódzkim, nigdy nie było przewidziane że wszyscy mają zostać w mieście - tłumaczy Krzysztof Posłuszny. - Dla przykładu, wg danych z 1995 roku w Łodzi było ponad 800 tys. osób. Blisko 400 tys. osób miano ewakuować poza aglomerację łódzką, a reszta miała teoretycznie znaleźć miejsce w schronach i ukryciach. Przy czym w tych schronach i ukryciach, które już istniały miało się schronić 10,5 proc. ludności. Dla pozostałych miały być przygotowane ukrycia i schrony doraźne.
To że w Łodzi jest dziś ok. 370 schronów nie oznacza, że w razie alarmu łatwo byłoby znaleźć bezpieczne schronienie.
- Teoretycznie istnieje mapa schronów autorstwa PSP. Problem jednak jest taki, że oznaczono na niej prawie każdą piwnicę, jako miejsca doraźnego schronienia. Doświadczenia z Ukrainy mówią nam o tym, że piwnica, która nie jest w żaden sposób przygotowana i przystosowana, może się okazać śmiertelną pułapką, a na tamtej mapie dawne schrony nie zostały w jakikolwiek sposób wyszczególnione, tylko wrzucone do jednego worka ze zwykłymi piwnicami - mówi Krzysztof Posłuszny. - Dlatego odpowiedzią na tamtą mapę, była nasza mapa. Postanowiliśmy te wszystkie dokumenty przejrzeć, przeanalizować i nanieść na mapę. Ma to zobrazować ile tych budowli jest, w jakich miejscach, a także ile ich było w przeszłości.
Dokładną mapę łódzkich schronów, z opisem każdego z nich, znajdziemy na stronie schronywpolsce.pl.