"Nocna prohibicja" w Łodzi. Surowe kary za złamanie zakazu
Łódź dołącza do grona miast, których władze zdecydowały się na wprowadzenie tzw. nocnej prohibicji, czyli zakazu sprzedaży alkoholu w godz. 22-6. Podobny zakaz obowiązuje już w Poznaniu, Katowicach, Radomsku, Opocznie czy Piotrkowie Trybunalskim. Zakaz od nowego roku zostanie wprowadzony również w Tomaszowie Mazowieckim.
Nocna prohibicja zacznie obowiązywać od północy z czwartku na piątek (z 16 na 17 października) na siedmiu osiedlach. Sprzedaż alkoholu w sklepach i na stacjach paliw w godzinach od 22:00 do 6:00 na osiedlach: Katedralna, Śródmieście-Wschód, Stary Widzew, Stare Polesie, Górniak, Bałuty-Doły oraz Bałuty-Centrum będzie zakazana.
Władze miasta ostrzegają, że za naruszenie nowych przepisów grożą surowe konsekwencje. Za złamanie zakazu sprzedaży alkoholu w godzinach nocnych, przedsiębiorcy mogą spodziewać się cofnięcia koncesji na sprzedaż alkoholu. To jednak nie wszystko. Dodatkowo, przewidziana jest grzywna na podstawie art. 43 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi.
Zgodnie z przepisami, osoba sprzedająca lub podająca napoje alkoholowe w sytuacjach, gdy jest to zabronione, albo bez wymaganego zezwolenia lub wbrew jego warunkom, podlega karze grzywny. Wysokość grzywny może być znaczna, dlatego przedsiębiorcy powinni bezwzględnie przestrzegać nowych regulacji.
Zakaz sprzedaży alkoholu w godzinach nocnych w Łodzi. Co mieszkańcy sądzą o zmianach?
"Nocna prohibicja" w Łodzi to inicjatywa samych mieszkańców i ruchów społecznych, poparta przez część radnych miejskich.
Władze miasta tłumaczą wprowadzenie zakazu troską o bezpieczeństwo i porządek publiczny. Statystyki policyjne wskazywały na związek między dostępnością alkoholu w nocy a wzrostem liczby interwencji, zakłóceń ciszy nocnej i aktów wandalizmu. Celem zakazu jest więc ograniczenie tych negatywnych zjawisk i poprawa komfortu życia mieszkańców.
Reakcje mieszkańców na "nocną prohibicję" są mocno zróżnicowane. Wśród zwolenników dominują osoby, które doświadczyły negatywnych skutków pijaństwa w swojej okolicy.
"Mieszkam blisko Piotrkowskiej, na której ruch wszyscy wiemy, jaki jest. Często w nocy regularnie słyszę krzyki, bójki i rozbijane butelki. Teraz mam nadzieję, że będzie znacznie spokojniej, będę mogła w końcu spać i nikt nie będzie zakłócał mi spokoju. Bo jednak widzę, jak wielu ludzi w środku nocy wychodzi ze wszystkich sklepów nocnych, jest kompletnie nietrzeźwa, rzuca butelki do bram kamienic. Myślę, że jak będą pić w klubach lub po prostu zostaną w domu i tam przeniosą imprezy - będzie lepiej dla każdego. Może i dla nich też, bo wypiją po prostu mniej" - mówi nam pani Małgosia.
"Często woziłem pijanych ludzi, którzy byli agresywni i niebezpieczni. Prohibicja to dobry krok w stronę poprawy bezpieczeństwa na ulicach." - dodaje łódzki taksówkarz. Z drugiej strony, wielu mieszkańców krytykuje prohibicję, argumentując, że jest to nadmierne ograniczenie wolności i wcale nie rozwiązuje problemu alkoholizmu.
"Prohibicja to absurd. Jak chcę się napić piwa ze znajomymi o 23:00, to muszę iść do lokalu, gdzie jest drożej. To ogranicza moją wolność. A poza tym, ludzie, którzy chcą, i tak znajdą sposób, żeby się napić. Mogą wrócić tzw. mety, a to skończy się jeszcze gorzej. Dajmy każdemu decydować o swoim życiu" - komentuje Piotrek, student mieszkający w Łodzi.
"Ja uważam, że nocna prohibicja, choć wprowadzana z dobrymi intencjami poprawy bezpieczeństwa i porządku publicznego, często nie rozwiązuje problemu picia z kilku kluczowych powodów. Po pierwsze, to tylko przeniesienie problemu, a nie jego eliminacja. Ludzie, którzy chcą pić, będą szukać alternatywnych źródeł, takich jak nielegalna sprzedaż, zakup alkoholu wcześniej i spożywanie go w miejscach publicznych lub w domach. Osoby uzależnione będą szukać alkoholu za wszelką cenę, często sięgając po substytuty lub narażając się na niebezpieczne sytuacje. Taki był plan? Nie wydaje mi się. Powinno więcej się skupić na edukacji, na pomocy osobom uzależnionym. No i zakazy uderzają też w legalnie działających przedsiębiorców, którzy tracą część dochodów, a tym samym mogą pojawić się zwolnienia" - mówi pani Marta.
