Było tuż po przełomie wieków. Łódź jeszcze nie otrząsnęła się po aferze „łowców skór”, kiedy w mieście gruchnęła kolejna wieść tak przerażająca, że trudno było dać jej wiarę. 26 kwietnia 2003 roku, dokładnie 20 lat temu, policjanci odkryli w jednym z mieszkań przy ulicy Radwańskiej zwłoki czwórki dzieci upchnięte w beczkach do kiszenia kapusty. Praktycznie od samego początku nie było wątpliwości, kto ponosi odpowiedzialność za tę niespotykaną zbrodnię.
Konspiracja
Tajemnica, której kustoszką była mała Monika, miała nigdy się nie wydać. I przez lata tak właśnie było. Dziewczynka wraz z rodzicami żyła w niewielkim mieszkaniu w zaniedbanej kamienicy przy ul. Radwańskiej. Oni, Jadwiga i Krzysztof, zajmowali się roznoszeniem ulotek. Z domu wychodzili wcześnie rano, wracali późno wieczorem, nie rzucali się w oczy, z nikim nie utrzymywali kontaktu. Przemykali przez podwórko, nie mówiąc dzień dobry. Czasem znikali na kilka dni bez wieści. Ona, Monika, nie zajmowała się właściwie niczym. Nie chodziła do szkoły. Całymi dniami siedziała samotnie w domu. Czasem tylko wyglądała przez balkonowe okno, zerknąć jak bawią się inne dzieci. Z nudów oglądała telewizję. Wieczorem ściemniała obraz, by srebrna poświata dobywająca się z mieszkania nie ściągnęła zbłąkanego wzroku. Jej tam właściwie nie było. A w każdym razie miało nie być. Jeszcze by się ktoś zainteresował. Rodzice poszliby do więzienia, a ona do domu dziecka. Raz tylko jeden się odważyła, spróbowała wydostać. Wybiła szybę i zaczęła wołać sąsiadów. Żeby wezwali policję.
– Wychylała się przez wybitą dziurę, a nad nią wisiała szyba. Sąsiedzi wołali: cofnij się, szyba utnie ci głowę! Podobno rodziców nie było w domu od trzech dni. Wezwałam policję. Przyjechali, popatrzyli i kazali jej się cofnąć do mieszkania. Powiedzieli, żebym zwróciła uwagę, jak coś się będzie działo – opowiadała przed laty dziennikarce „Polityki” jedna z sąsiadek.
Więc się nie wydało. Wtedy jeszcze.
Inna z sąsiadek wspominała z kolei na łamach tygodnika, że pewnej nocy Monika przyszła do niej mówiąc, że boi się być sama ciemną nocą: - Powiedziała, że rodzice wyjechali do innego miasta roznosić ulotki i zostawili ją samą. Nie było ich dwa dni. Chciała zadzwonić do babci w Warszawie. Zadzwoniłyśmy do niej. Poprosiła mnie, żebym się zaopiekowała Moniką. Pomyślałam jednak, że to tylko dziecięce strachy. Powiedziałam jej, żeby sobie zapaliła światło.
„Dziecięcych strachów” nikt nie traktował poważnie. Bo kto mógł przypuszczać, że w mieszkaniu sąsiadów rozgrywa się horror? Że są tam jeszcze Kamil, Adaś, Karolinka i Maciuś. Nieżywi. W beczkach.
Trudna miłość
Wszystko zaczęło się w 1990 roku. To wtedy Jadwiga poznała Krzysztofa. On przeprowadził się z Warszawy do Łodzi. Handlował kasetami na rynku. Ona pracowała w tkalni.
Obydwoje nie mieli łatwego dzieciństwa. Jak pisał „Fakt”, Krzysztof mając trzynaście lat trafił do pogotowia opiekuńczego. Uciekał z domu, kradł. Jadwiga od dziecka oglądała, jak ojciec bije matkę. Potem w domu był ojczym, ale krótko – odebrał sobie życie. Rodzicielka pracowała na dwie zmiany, żeby utrzymać dzieci. A dużo ich było: Jadwiga i szóstka rodzeństwa.
To, że Krzysztof staje się agresywny po alkoholu, Jadwiga wiedziała właściwe od początku. Nawet chciała go zostawić, ale groził, że się zabije, więc została. Przez jakiś czas żyli w pustostanach. W 1992 roku na świat przyszło ich pierwsze dziecko, Monika. Dwa lata później urodziły się bliźniaki – Kamil i Adaś. Wtedy zamieszkali przy Radwańskiej. Krzysztof pracował dorywczo w charakterze złotej rączki. Jadwiga zajmowała się dziećmi. Można by uznać, że zaczęło się im układać, ale po narodzinach bliźniaków Krzysztof miał się stać jeszcze bardziej agresywny. Znęcał się nad chłopcami, szczególnie nad Kamilkiem. Gdy złamał chłopcu nogę, a lekarze nie dali wiary historii o nieszczęśliwym wypadku, został skazany za znęcanie się nad synem. Maluchy trafiły do domu dziecka.
Jadwiga i Krzysztof postanowili się ogarnąć, a przynajmniej tak to mogło wyglądać. Zaczęli się starać o odzyskanie dzieci. Wzięli ślub. Wyremontowali mieszkanie. Zgłosili do poradni. Krzysztof przystopował z piciem. W końcu zostali objęci opieką kuratora, a dzieci wróciły na Radwańską. Wydawało się, że jest dobrze. Wprawdzie raz kurator miał zauważyć siniaka na twarzy jednego z chłopców, ale zbagatelizował sygnał. Przyjął zapewnienie rodziców, że sprawcą jest klamka w drzwiach. Malec uderzył się, ot nieszczęśliwy wypadek.
Promocja na beczki
Było lato 1999 roku. Kamilek źle się poczuł. Chłopca bolał brzuch. Krzysztof pomógł, jak potrafił - dał tabletkę przeciwbólową i czekoladę. Rano dziecko już nie żyło.
Skonsternowani małżonkowie nie wezwali pomocy. Bali się, że pozostałe dzieci wrócą do bidula. Przez kilka dni patrzyli na zwłoki Kamilka, aż w końcu w głowie jednego z nich zakiełkował pomysł, by ukryć ciało chłopca w beczce. Takiej do kiszenia kapusty. To był jednak dopiero początek horroru. Wkrótce Krzysztof uznał, że umrzeć powinna cała rodzina: on, ona i dzieci. Psychologowie powiedzieliby: samobójstwo rozszerzone. Wspólnie zażyli tabletki nasenne, ale tylko Adaś się nie obudził. Chłopiec podzielił los swojego braciszka.
Po roku Jadwiga urodziła w domu dziewczynkę, Karolinkę. Poród osobiście odebrał Krzysztof. Najprawdopodobniej dziecko żyło trzy dni. Nawet nie zostało umyte. Ojciec zaniósł wprawdzie córeczkę do łazienki, ale to był jej koniec. Kiedy z nią wrócił, już nie żyła. Ciało włożył do beczki, tej samej, w której wcześniej schował Kamilka. Początkowo beczki trzymał w piwnicy, ale kiedy dowiedział się, że grasują tam złodzieje, przyniósł je do mieszkania i uszczelnił silikonem. Beczek łączne było cztery. Podobno Krzysztof kupił więcej, bo były w promocji. Dwie w cenie jednej, super okazja.
Po roku Jadwiga urodziła kolejne dziecko – Maciusia. Chłopiec miał nie płakać po klepnięciu w pupę. N. uznali, że nie żyje. Jego także pochowali w beczce.
Wszyscy byli w domu
Od śmierci Kamilka do zatrzymania małżeństwa N. minęły cztery lata. W tym czasie sygnałów świadczących o tym, że w mieszkaniu przy Radwańskiej może dziać się coś złego było wiele. Dzieci zniknęły. Nie chodziły do szkoły. Ale sąsiedzi myśleli, że ponownie trafiły do domu dziecka. Kuratorowi sądowemu, który odwiedzał rodzinę, wystarczyły zapewnienia, że są u babci lub wyszły się pobawić. Dopiero, kiedy przestali go wpuszczać do domu, zawnioskował o odebranie dzieci N. i umieszczenie ich w placówce. Sąd z kolei na wniosek kuratora odwiesił Krzysztofowi wyrok, a policja wysłała za nim list gończy. Być może nie trzeba było szukać daleko, być może poszukiwany cały czas był w domu. Ale kiedy funkcjonariusze pukali do drzwi, nikt im nie otwierał. Do mieszkania weszli dopiero 26 kwietnia 2003 roku. Usłyszeli, że ktoś jest w środku, poprosili o pomoc strażaków. Ci dostali się do środka przez okno balkonowe. Możliwe, że uratowali życie kolejnemu dziecku.
W mieszkaniu policjanci i strażacy zastali tylko Jadwigę - była w 6. miesiącu ciąży. Szukając Krzysztofa, zajrzeli do szafy. Zaintrygowały ich szczelnie zamknięte beczki, postanowili je więc rozpieczętować. Zapewne nikt z nich nie był przygotowany na widok, który ukazał się ich oczom. Bo kto mógłby być gotowy na coś takiego. Kamilek, Adaś, Karolinka, Maciuś. Wszyscy byli w domu. Tylko nieżywi. Zmumifikowani. Upchnięci w beczkach, jak kapusta.
Jadwiga została aresztowana. Zdążyła jeszcze powiadomić Krzysztofa, żeby nie wracał z Moniką do domu. Dwa dni później też został zatrzymany przez policję.
Polecany artykuł:
Prawo natury
W toku śledztwa N. mieli przerzucać się odpowiedzialnością, za to co stało się w ich domu. Ostatecznie Krzysztof przyznał się do wszystkiego. Jadwiga winiła się jedynie za to, że trzymała wszystko w tajemnicy. Bardzo szybko, bo już w czerwcu 2004 roku oboje usłyszeli wyrok. Solidarnie otrzymali dożywocie. Sąd nie dopatrzył się okoliczności łagodzących dla Jadwigi i uznał ją za współwinną zbrodni. Rok później sąd apelacyjny złagodził karę dla kobiety do 25 lat więzienia. Taki wyrok podtrzymał Sąd Najwyższy.
- Czy ten wyrok jest sprawiedliwy? Jest, ale można powiedzieć, cóż znaczy ta nasza karna sprawiedliwość, jakie to ma znaczenie w tej sprawie? Na szczęście dziecko, które nie zostało zniszczone, wszystko zapamiętało. Mamy chłodną relację kogoś, kto zrozumiał mechanizmy psychologiczne. Jeżeli dziecko wiedziało wszystko o dręczeniu, o zabijaniu to nie sposób przyjąć, że Jadwiga N. mogła tego nie widzieć. Każda matka ma obowiązek chronić swoje dzieci, bo takie jest prawo natury - mówił wówczas prezes Izby Karnej Sądu Najwyższego.
***
Za pięć lat Jadwiga wyjdzie na wolność. Krzysztof może ubiegać się o wcześniejsze zwolnienie po 35 latach. Monika została adoptowana przez rodzinę z Włoch. Jej nowi rodzice postanowili nie rozdzielać sióstr – wychowują także szóste z rodzeństwa, dziewczynkę, która przyszła na świat w więzieniu. Jadwiga rozwiodła się z Krzysztofem i zmieniła nazwisko. Kamienicę przy Radwańskiej wyremontowano.