Afera parówkowa w wojsku
„Mój pies się lepiej odżywia", "Może smakiem się obroni, bo wygląda mocno źle". "Ta zupa wygląda jak bełt". Tak internauci komentowali zdjęcie słynnej już zupy parówkowej, które pojawiło się na facebookowym profilu Wyżywienie w Wojsku. Post rozszedł się po internecie w błyskawicznym tempie, a zasięgi najwyraźniej przerosły administratora, bo został usunięty. Zanim jednak zniknął z sieci, doprowadził do wybuchu „afery parówkowej”. O zupie napisały niemal wszystkie ogólnopolskie media.
Czy takie dania to norma w wojskowych stołówkach? O tym, jak jedzą żołnierze opowiadał niedawno Wirtualnej Polsce ppłk. Adam Nowosad, zastępca Komendanta Wojskowego Ośrodka Badawczo-Wdrożeniowego Służby Żywnościowej w Warszawie. To jednostka, która decyduje o tym, co może trafić na talerze żołnierzy oraz do racji żywnościowych.
- Smak jest bardzo ważny. Żołnierz ma być nie tylko najedzony, ale i zadowolony. A nasze racje są bardzo wysoko oceniane wśród wojsk NATO – mówił podpułkownik w rozmowie z Wirtualną Polską. Odniósł się także do zdjęć posiłków, które trafiają do mediów społecznościowych. Zaznaczył, że zdjęcia pochodzą od anonimowych autorów i trudno zweryfikować, czy są prawdziwe.
"Większość Polaków nie jada tak w domach"
Profil Wyżywienie w Wojsku śledzi prawie 60 tys. internautów. Wystarczy zrobić szybki przegląd zdjęć nadsyłanych codziennie przez żołnierzy, żeby odnieść wrażenie, że posiłki trzymają poziom, a zupa parówkowa była raczej wpadką kucharza.
- Podejrzewam, że większość Polaków nie jada tak we własnych domach – skomentowała dietetyczka w rozmowie z dziennikiem Fakt. - Obiady wyglądają solidnie, a żołnierskie posiłki powinny być kaloryczne. Są surówki, sałatki. Na wielu zdjęciach widać też ciemne, ziarniste pieczywo. Estetyka na plus.
"Jadaliśmy jak w więzieniu"
Jednak nie zawsze było tak kolorowo.
- Kiedyś na śniadanie dawali marmoladę, taką w blokach, pociętą na kawałki. Śmialiśmy się, że ze smaru samochodowego była robiona. Gdyby się rzuciło kostką takiej marmolady na ścianę, to by kształtu nie zmieniła i nie odpadła – opowiada nam były żołnierz, który służył w wojsku w stanie wojennym. - Do tego czarny chleb i czarna kawa. Żaden Jacobs, tylko zwykła zbożówka. Jadaliśmy jak w więzieniu i nie ma w tym żadnej przesady.
Obiady i kolacje też pozostawiały wiele do życzenia.
- Do jednej części menażki dawali zupę, a do drugiej najczęściej kaszę ze skwarkami albo ziemniaki z okrasą. W zupie raczej nie było widać mięsa ani kiełbasy. Na kolacje czasami rzucali tuszonki, czyli takie wielkie konserwy i nakładali każdemu łychą. Jak byśmy dostali wtedy zupę parówkową, to byłby luksus – śmieje się pan Jarosław.