Miasto mówi redukcje, ale pracownicy niepedagogiczni łódzkich szkół alarmują, że ponad pół tysiąca osób może stracić pracę. Pracownicy administracji, panie w szatni i kuchni, konserwatorzy i dozorcy boją się, że pójdą na bruk po tym, jak dyrektorzy szkół dostali polecenie z magistratu, żeby ciąć etaty. Dyrektorzy sami mają zdecydować, które etaty mają zostać zredukowane. Czasu jest mało, bo magistrat chce, żeby zmiany weszły w życie od nowego roku szkolnego. Dyrektorzy zapewniają, że wszystkie etaty są w pełni wykorzystane, a redukcje doprowadzą do paraliżu pracy szkoły.
Pracownicy niepedagogiczni boją się, że albo straca pracę, albo będą mieć tylko część etatu, a co za tym idzie mniej pieniędzy ale pracy im nie ubędzie. - Przy takiej redukcji nie jesteśmy w stanie zadbać o porządek, tak jak do tej pory. Nie będziemy w stanie wszystkiego obrobić w krótszym czasie. To jest niewykonalne, bo już teraz mamy bardzo dużo obowiązków. A co będzie jak dzieci wrócą i nie będziemy w stanie zabezpieczyć wejścia do szkoły, żeby nie wszedł nikt nie powołany. A jeśli nadal trzeba będzie odkażać klasy i pilnować by dzieci dezynfekowały ręce? Nie jesteśmy też w stanie być w dwóch miejscach naraz, a mamy dwie szatnie - mówili protestujący.
Pracownicy niepedagogiczni obawiają też o bezpieczeństwo uczniów. - Dyrektorzy jednoosobowo ponoszą odpowiedzialność za bezpieczeństwo. Co będzie jak coś się stanie, bo brakuje personelu? - pytają.
Przeciwko redukcjom są związki zawodowe. Solidarność i ZNP liczą na to, że miasto zrezygnuje z planowanych zwolnień.
Magistrat nie chce komentować decyzji, odsyła do komunikatu z ubiegłego tygodnia w którym informuje, że " chodzi o redukcję etatów, a nie zwolnienia pracowników. To dyrektor szkoły jest gospodarzem i finalnie będzie decydował czy zwolni kilku pracowników czy zmniejszy wymiar zatrudnienia" czytamy w nadesłanej informacji. Miasto podkreśla, że redukcja etatów jest konieczna ze względu zbyt niską subwencję oświatową, którą dostaje od rządu.