Państwowe placówki są bezduszne, wychowawcy pracujący na etacie nie są w stanie zapewnić dzieciom opieki- mówi Izabela Kartasińska, psycholog łódzkiej fundacji Happy Kids, która prowadzi 17 takich placówek. - Im większa grupa dzieci, tym trudniej zadbać o ich prawidłowy rozwój. Ważne jest nie tylko zapewnienie podstawowych potrzeb, tj. bezpieczeństwa, dachu nad głową, wyżywienia czy ubrań. Dzieci z domów dziecka, jak każde inne, potrzebują rodzinnego ciepła i uwagi. Domy dziecka, zwłaszcza te, w których przebywa kilkadziesiąt osób, nie są w stanie im tego dać. W naszych Rodzinnych Domach Dziecka zamiast kilkunastoosobowej grupy dzieci mamy tylko ośmioro.
Liczba dzieci to jednak nie jedyna zaleta prowadzonych przez organizację domów – dodaje Izabela Kartasińska. - Przede wszystkim chodzi o to, że dzieci mają zapewnioną rodzinną atmosferę. Dom nie jest dla nich tylko pustym słowem, ale faktycznie miejscem, gdzie mogą znaleźć bezpieczeństwo i spokój. Rodzice zastępczy mieszkają ze swoimi podopiecznymi, a nie tylko odwiedzają ich w godzinach dyżuru, jak ma to miejsce w domach dziecka. Ponadto rodzice budują z dziećmi relację opartą na więzi, kształtując przy tym u podopiecznych umiejętność dobrego, społecznego funkcjonowania w każdym wymiarze.
Kontrolą NIKu objęto 21 placówek. Tylko 6 spełniło wymóg dotyczący maksymalnej liczby dzieci w jednym ośrodku. Od ub. roku w placówkach opiekuńczo-wychowawczych nie może przebywać więcej niż czternaścioro podopiecznych.