Mija 66 lat od rozpoczęcia strajku komunikacji miejskiej w Łodzi. Protest łódzkich tramwajarzy miał podłoże socjalne. W II RP w Łodzi tramwajarze byli w hierarchii robotniczej prestiżową grupą zawodową. Po II wojnie światowej zaczęli tracić przywileje a ich zarobki nie wystarczały na utrzymanie rodziny.
23 maja 1946 roku w Łodzi rozpoczął się pierwszy powojenny strajk tramwajarzy. Wśród postulatów były żądania płacowe. Strajk zakończył się obietnicami podwyżki a organizatorów protestu spotkały represje komunistycznej bezpieki.
11 lat później, latem 1957 roku znowu nastąpiło kolejne przesilenie. Pracownicy łódzkiej komunikacji miejskiej - podobnie jak w 1946 roku - domagali się podwyżek i lepszych warunków zatrudnienia, m.in. przywrócenia tzw. kasy emerytalnej.
Zofia Matusiak - wówczas konduktorka, jedna z bohaterek reportażu o strajku m.in. na antenach Polskiego Radia Łódź i TVP Łódź w 2007 i 2013 roku, opowiadała o swoich przeżyciach sprzed 66 lat. „Byliśmy wtedy wykorzystywani, źle wynagradzani, ale to, co zrobili z nami jest naprawdę karygodne” – wspominała Matusiak w reportażu radiowym "Zapomniany strajk".
W nocy z 12 na 13 sierpnia do zajezdni przyjechały wszystkie tramwaje. Podjęto decyzję o strajku. W mieście jedynym transportem były wtedy wojskowe ciężarówki.
Zofia Matusiak mówiła, że pasażerowie, pomimo strajku, popierali protestujących tramwajarzy. „Przed zajezdniami były tłumy łodzian. Podawali nam papierosy i coś do picia. Młodzież śpiewała +Oto dziś dzień krwi i chwały+. +Strajkujcie, nie dajcie się+ - mówili” – wspominała kilkanaście lat temu kobieta.
Władze partyjne przestraszyły się i zaczęły negocjować. Była to jednak – jak przypominają historycy - tylko perfidna gra komunistycznych służb. 14 sierpnia 1957 roku doszło do pacyfikacji strajkujących tramwajarzy. Funkcjonariusze bezpieki, milicjanci i ZOMO przypuścili szturm.
Zofia Matusiak pamięta ten dramat w nieistniejącej już zajezdni przy Dąbrowskiego w Łodzi. „Milicjanci doczepili się, jak ja to nazywam, jak dzika zwierzyna. Zaczęli bujać bramą, chcieli ją wyłamać. My podepchnęliśmy tramwaj, bo nie było prądu. Wtedy zaczęli przeskakiwać przez płot, otworzyli bramę i zaczęli nas tłuc”- relacjonowała.
Władze brutalnie stłumiły strajk. „Chyba pierwszy raz na taką skalę wykorzystano utworzone rok wcześniej, ale już owiane złą sławą Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej (ZOMO). To była po prostu brutalna, krwawa interwencja, bez żadnej taryfy ulgowej dla kogokolwiek z uczestników strajku. Ciężko pobito setki osób” – powiedział w sobotę PAP historyk i łódzki dziennikarz Zbigniew Natkański.
Potem odbywały się w Łodzi pokazowe procesy przywódców protestu. W sumie represjonowano ponad 500 osób.
W łódzkim Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym podtrzymywana jest pamięć o „zapomnianym strajku” – jak w Łodzi nazywa się protesty sprzed 66 lat. „Powstawały o nich artykuły - m.in. historyka i dziennikarza Włodzimierza Domagalskiego, książki - +Niepokorni w MPK+ historyków Krzysztofa Lesiakowskiego i Artura Ossowskiego, oraz filmy, reportaże telewizyjne a także audycje radiowe - m.in. +Zapomniany strajk+” – przypominał kilka lat temu wieloletni szef Solidarności w łódzkim MPK Krzysztof Frątczak. "Kolejne epizody strajku z 1957 roku, z roku na rok, przestała skrywać mgła zapomnienia. I to jest sukces wszystkich, którzy pamiętają o niepokornych z łódzkiego MPK. A jest ich coraz więcej" - podkreślił.
„Dzięki temu, że robotnicy w Łodzi zobaczyli w 1957 roku prawdziwą solidarność pracowniczą tramwajarzy i całej załogi, w sierpniu 1980 roku możliwy był kolejny strajk w MPK, strajk, który poprowadził m.in. legendarny pierwszy szef łódzkiej Solidarności Andrzej Słowik" - zaznaczył Zbigniew Natkański. "Dzisiaj po 66 latach ten strajk, na szczęście, nie jest już, jak chcieli komuniści, zapomniany" - podsumował.